Byłam sceptycznie nastawiona do
tej pozycji i nadal jestem. Już streszczam dlaczego. Otóż „What if?” to
światowy fenomen oraz bestseller, kocha go każdy recenzent i na dokładkę Bill
Gates. Autor, Randall Munroe, był naukowcem w NASA, obecnie pisze książki i
rysuje komiksy internetowe – nie jakieś tam paski, z których śmieje się stu
znajomych. 70 MILIONÓW użytkowników odwiedzających miesięcznie stronę - to robi
wrażenie (do tego stopnia, że zaczynam się zastanawiać, czy wydawca nie pomylił
zer w promocyjnej notatce). Ukazujący się właśnie w Polsce zbiór „A co gdyby?”
to zilustrowane pomocniczo patyczakowymi komiksami zupełnie poważne odpowiedzi
na dziwaczne pytania zadawane przez internautów – na przykład: „Z jakiej
wysokości trzeba by upuścić stek, aby w chwili uderzenia o ziemię był już
usmażony” czy „Ile strzał trzeba byłoby wypuścić, aby zasłoniły słońce jak w
filmie 300”.
Czyta się to wspaniale. Nie mogę
się książki Munroe odkleić, jest zabawna, wciągająca, co chwilę prycham
zachęcającym śmieszkiem i mówię mężowi „No dobra, posłuchaj jeszcze tego”, mimo
że widzę na jego twarzy wściekłe niedowierzanie. W kolejce czeka szwagier, za
szwagrem siostra, wspomniałam mamie, że nadciąga dobra lektura. Wszyscy trwają
w gotowości, niczym przy wyrywaniu rzepki (ogrodowo-tuwimowskiej, nie kolanowej). Skąd więc sceptycyzm?
Materiały dostarczone przez wydawcę przekonują, że „What if?” to fenomen
edukacyjny, forpoczta ery nerdów, po lekturze będziemy wszyscy mądrzejsi,
pokochamy naukę i zrozumiemy niejedno. Cóż. Mój umysł sformatowany jest
humanistycznie, nie znam tabliczki mnożenia i słabo liczę w pamięci, być może
nie jestem więc idealnym odbiorcą. Ale u mnie przebiega to tak: chwilę po
lekturze potrafię opowiedzieć to, co przeczytałam - własnymi słowami i z
cieniem sensu. Dwa dni potem jest z tym ciężko, a obecnie z pierwszego
rozdziału pamiętam tyle, że jeżeli Ziemia przestanie się obracać, a atmosfera
nie przestanie się poruszać, to nastąpi gorący huragan. Cała finezja wywodu i
jego naukowe uzasadnienie już mi się wymknęły.
Toteż. Z całego serca polecam
„What if?” wszystkim zmęczonym fabułami, reportażami i przygnębiającymi świadectwami vanitas vanitatum. Kupujcie i
czytajcie. Jednak nie przesadzajmy z przypisywaniem tej książce wielkiej roli w
procesie kształcenia i dokształcania kulejących po polu fizyki i innych nauk
ścisłych. Gdyby to wszystko tak działało, to po latach oglądania „Nocy zbrodni”
na Discovery Channel dawno byłabym już światowej klasy antropolożką sądową, a
jednak szkielety nadal widuję tylko w podziemiach mojego biura*.
[OW]
*proszę się rozejść, pracuję w
muzeum (archeologicznym).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz